niedziela, 20 stycznia 2013

XI


*** trzy miesiące później ***

Cały ten czas biłem się z myślami. Miałem ogromne wyrzuty sumienia w stosunku do Hermiony. Praca w sklepie i rozmowy z Georgem okazywały się nie być wystarczające by odwrócić moją uwagę od uciekania do innego świata. Zamierzałem do niej napisać i ją przeprosić. W końcu zbliżały się święta, a to była dobra okazja na naprawienie błędów.
Mój związek z Angeliną dobiegł końca tuż przed powrotem z Egiptu. Ostatniej nocy zabalowaliśmy. Zrobiliśmy ognisko na niedostępnej plaży, którą, na wszelki wypadek, zabezpieczyliśmy przed mugolami. Kilka butelek Ognistej i dwie zgrzewki piwa kremowego okazały się być zbyt dużą ilością alkoholu jak na pięć osób. Ja sam nie zamierzałem się upijać, chciałem myśleć trzeźwo i mieć w miarę pod kontrolą resztę towarzystwa, które, niestety, miało skłonności do szybkiego i nieostrożnego spożywania alkoholu. Po dwóch godzinach z Katie było źle, tylko ja byłem w stanie jej pomóc, więc odciągnąłem ją od reszty i starałem się doprowadzić do porządku. Biedna Katie, musiała wypić na pusty żołądek. Zaprowadziłem ją do naszego małego domku z oszklonymi całymi ścianami od strony Morza Śródziemnego, pomogłem umyć buzię i położyłem na kanapie przykrywając cienką narzutą z oparcia. Na stoliku postawiłem jej dzban z wodą i dużą szklankę oraz chusteczki.
Wyszedłem na taras. W moją stronę szła roześmiana Alicja bełkocząc coś przypominającego: "Ciiiii... On nie może... Nic ci nie powiem... Obiecałam Lee". Dostałem kopa i rzuciłem się pędem w stronę lekko przygaszonego ognia. Dookoła było zbyt ciemno żeby cokolwiek zobaczyć. Wyjąłem różdżkę i wypowiedziałem zaklęcie. Poszedłem za wyraźnymi śladami ich stóp, które urywały się przy długim pomoście. Potknąłem się uderzając małym palcem u stopy w namokłe, ale wciąż twarde drewno. To cud, że nie upuściłem różdżki. Zacisnąłem zęby, podniosłem się i biegłem dalej. Zmniejszyłem światło. Tuż przy samym końcu ujrzałem to, czego tak bardzo się obawiałem.
Lee leżał na mojej dziewczynie. Zrobiło mi się niedobrze. Przybliżyłem się o krok. Jej kremowa koszula z krótkim rękawem pierwotnie wpuszczona w szorty już się w nich nie znajdowała. Była całkowicie rozpięta. Angelinie zdawało się to wszystko podobać, nie protestowała, wręcz sama brnęła dalej. Kiedy on sięgnął do jej rozporka ocknąłem się.
- Drętwota! - wykrzyczałem celując w niego. Siła z czerwonego światła sprawiła, że jego ciało uniosło się i wpadło do wody. Dziewczyna usiadła zakrywając się niezdarnie. Stałem jak wryty i patrzyłem jej w oczy. Czekałem aż zareaguje, tak bardzo chciałem zobaczyć reakcję, że sam przestałem mrugać. Oczy zaczęły piec i poczułem jak łza ścieka mi po prawym policzku. Wreszcie odwróciła się w stronę wody i krzyknęła jego imię. Wydawało mi się jakby te chwile trwały wieczność. W rzeczywistości tak nie było. Oczy wcale nie piekły mnie od nie-mrugania.
Odwróciłem się i aportowałem w domu, tuż przy moim jedynym najlepszym przyjacielu.
***
Fred aportował się w naszym wspólnym pokoju. Stał na środku i nie wiedział co ze sobą począć. Spojrzał na mnie. Był bardzo skołowany. Sam nie wiedziałem co chodziło mu po głowie. Wyglądał jakby po raz pierwszy znalazł się w tym pomieszczeniu.
- Co się stało? - spytałem po chwili. Nie odpowiedział. Patrzył martwo w powietrze ponad moją głową. - Fred? - zaczynałem przewidywać najgorsze scenariusze. Myślałem, że ktoś nie żyje. - Fred! - podszedłem do niego i potrząsnąłem chwytając za ramiona. Zajrzał głęboko w moje oczy i wtedy zauważyłem. Były szkliste.
Fred był na granicy płaczu. Nigdy nie widziałem go w takim nastroju, nigdy nie był bliski łez. Zwykle starał się odreagowywać. Robił jakieś losowe głupie rzeczy i negatywne emocje spełzały na drugi plan. Tym razem było inaczej. Stał w miejscu lekko przechylając się na boki i mocno wykrzywiał palce ze zdenerwowania. Kłykcie mu tak pobielały, że myślałem, że zaraz je połamie.
- Do cholery jasnej, Fred! - miałem dość tej napiętej sytuacji.
- Angelina. - szepnął łamiącym się głosem i otarł szybko, niezauważalną jeszcze, łzę wierzchem dłoni. Czekałem na dalsze wyjaśnienia, ale on dalej wgapiał się w jakiś bliżej nieokreślony punkt.
- Co Angelina? Wybacz mi, ale... zaraz dostanę kurwicy. Wyjaśnij mi, proszę, co się stało. - cisza. Straciłem panowanie nad sobą.
Trzepnąłem go w głowę. Reakcja była natychmiastowa. Zrobił zdecydowany krok w moim kierunku, a staliśmy dość blisko siebie, i przedramieniem powalił mnie na podłogę. Okładał mnie pięściami bez opamiętania. Czułem tylko okropny ból kości jarzmowych i skroni. Fred klęczał nade mną okrakiem. Spomiędzy rąk, którymi starałem się osłaniać twarz widziałem, że już nie hamował łez.
- Fred! Fred! Co ja ci zrobiłem?! - zadał ostateczny cios w nos. Uniosłem się i z całej siły, w miarę możliwości, odwdzięczyłem się tym samym. Upadł plecami na podłogę. - Wpadasz tutaj znienacka i wyglądasz jakby ktoś wymordował ci rodzinę, po czym bez słowa wyjaśnienia okładasz mnie pięściami!  CO JEST K****?!
- Ty zacząłeś. - wydukał trzymając się jednocześnie za nos. Z łokcia na spodnie skapywała mu krew. Poczułem ciepły płyn spływający po moim policzku. Odruchowo dotknąłem pulsującej kości policzkowej. To była krew. Sączyła się również z nosa, ale nie w takiej ilości co u Freda. Wyglądał jakby się ocknął.
- Wybacz, stary... - wymruczał. - Widocznie musiałem na kimś odreagować...
- A czy dowiem się wreszcie co musiałeś odreagować? - spojrzał na mnie niechętnie. W jego oczach widoczny był ból. Skrzywił się na myśl o tym, co miał mi za chwilę powiedzieć.

3 komentarze:

  1. Kocham tego bloga! Jejku, ja już chcę szybko następny rozdział! Weny życzę ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. biedny Fred. jak ja nienawidzę Angeliny...

    OdpowiedzUsuń
  3. Po poprzednich scenach jakoś mi to cholernie nie pasuje do Angeliny, ale to twoja historia. Z drugiej strony ciężko było coś wymyślić, żeby Fred mógł być z Hermioną,
    Musiałby sam wyjść na dupka i zerwać z Angeliną. Choć w sumie już wcześniej na niego wyszedł. Ale i tak trochę mi go szkoda. Pomimo że on pierwszy ją zdradził i to będąc w pełni świadomym co robi.

    OdpowiedzUsuń