niedziela, 27 stycznia 2013

XIV


[Iron & Wine - Flightless Bird, American Mouth]
***
Co sprawiło, że stamtąd wybiegłam? Nie miałam pojęcia. Czułam wtedy radość, którą zalewał gorzki smak ciągłego zranienia. Chociaż nie powinno tak być. W końcu miałam to, czego chciałam.
- Myślałem, że nadal coś do mnie czujesz! Myliłem się? - Fred wybiegał właśnie z Herbaciarni. Biegł za mną. Jego długie nogi dawały mu przewagę i był coraz bliżej.
Wbiegłam do Miodowego Królestwa. Przemieszczałam się pomiędzy półkami i wystawami pełnymi słodyczy z jak największą ostrożnością oglądając się co parę sekund za siebie.
- Dobrze się czujesz? - spytał Harry. Miał w ustach jedno z tych cukrowych piór do pisania. Z jego perspektywy musiałam wyglądać na wariatkę. Na czworakach, schowana za narożnikiem kontuaru nerwowo obserwowałam sklep. Chłopak widział kogo obserwuję. Przemieszczał się właśnie na drugi koniec pomieszczenia myśląc pewnie, że chcę wrócić do Hogwartu najkrótszą drogą. - Dlaczego...?
- Cholera, Potter! Nie wiem! Nie wiem co się ze mną dzieje. Stało się coś na co czekałam od lat, a teraz panikuję. - Harry zastanawiał się zerkając to na mnie to na drzwi i raz oglądając się za siebie by spojrzeć na drzwi zaplecza. Przy tym nie zapominał o swoim piórze.
- Myślę, że... Możesz bezpiecznie stąd teraz wyjść. Tylko szybko. Będę cię krył. - ze zdumienia otworzyłam usta, ale nie miałam czasu na myślenie. Pośpiesznie ruszyłam do drzwi i zamknęłam je cicho za sobą.
Już miałam się obrócić i spokojnie pomaszerować do Trzech Mioteł, kiedy w ostatniej chwili Fred zauważył mnie przez szklane drzwi. Stał przy nim Potter i wskazywał w moim kierunku. Niech go tylko dorwę! - przemknęło mi przez myśl. Do Trzech Mioteł wpadłam zwracając na siebie zbyt dużo uwagi. Teraz już nie miałam dokąd uciec. Za mną rozległ się głuchy łoskot otwieranych na oścież drzwi.
- Kocham cię, Hermiono Granger! - wykrzyczał te słowa na całe gardło. W lokalu zapadła grobowa cisza. -  I nie sądzę, żebym mógł dłużej żyć bez ciebie. - Wszyscy patrzyli na nas. Nie miałam się gdzie schować. Moje uszy i policzki zapłonęły. Stałam w samym centrum pomieszczenia, dzieliło mnie około sześciu metrów od Freda stojącego w przejściu.
Był czerwony od biegu w mrozie. Oparł dłonie o kolana i próbował złapać oddech. Dyszał niczym Hogwart Ekspres. Pomimo dobrej kondycji pałkarza ten wysiłek go wykończył. Czerwony szalik trzymał się jego szyi tylko jednym końcem. Jakim cudem go nie zgubił? Zmierzwione przez wiatr włosy opadały mu na oczy.
- Chcesz się mścić? Za to, co ci zrobiłem? - wydyszał, nadal jego pierś unosiła się i opadała zdecydowanie zbyt szybko.
- Nie! - powiedziałam zaskoczona. - Ja... nie wiem co mam zrobić. Ja... chyba panikuję. Tak długo na to czekałam. Przeżyłam wiele zawodów. I nagle mnie to przytłacza. To, o czym zawsze marzyłam, więc...
- A wiesz co do mnie czujesz? - wyprostował się.
- Oczywiście, że wiem. Nigdy nie byłam tego tak pewna od czterech lat. - szepnęłam.
- Aż tak mnie nienawidzisz? - szepnął spoglądając na swoje buty.
- Wcale nie. - zaśmiałam się. Był taki bezbronny. - Na co jeszcze czekasz? Pocałuj mnie! - podniósł niezauważalnie szybko głowę i pytająco wskazał na siebie palcem. - Oczywiście, że ty rudzielcu!
Nie zastanawiał się długo. Jednym susem pokonał dzielącą nas odległość. Wziął mnie w ramiona i uniósł nieco ponad ziemię. Automatycznie owinęłam ramiona wokół jego szyi. Już nie musiał czekać na żadne pozwolenia. Jego usta zachłannie wpiły się w moje. Zdałam sobie sprawę, że cholernie się za nimi stęskniłam. Bojąc się, że ucieknę jego pocałunkom ostrożne postawił mnie na ziemi. Jedną dłoń wplótł mi we włosy przyciskając jednocześnie moją twarz do swojej. Drugą natomiast wsunął pod połę rozpiętej kurtki i objął ciasno.
Całej tej sytuacji towarzyszyły oklaski i gwizdy klientów.
Kiedy rudy wampirek się ode mnie odessał cmoknął mnie jeszcze szybko i pomachał do świadków. Wycofaliśmy się.

- Co teraz będzie? - spytałam kiedy zbliżaliśmy się do Hogwartu. - Zostało mi jeszcze pół roku szkoły. I owutemy!
- Zawsze możesz rzucić szkołę. - uśmiechnął się szelmowsko.
- Nie ma mowy!
- Spokojnie... Jak tylko będziesz w Hogsmeade dawaj znać i się pojawię. Zapewne nie sam. Georgie i Luna chyba tak na poważnie. Poza tym za 5 dni święta. Musicie przyjechać do Nory. Przynajmniej ty.
- Zobaczymy. - odwzajemniłam uśmiech. - Na Merlina! Bal Siódmoklasistów! - ukryłam twarz w dłoniach. - Będę musiała iść z Ronem... Albo co gorsza - Cormac'iem.
- Wszystko będzie w porządku, nie martw się. - pocałował mnie we włosy.
Łatwo było mu mówić, miał wtedy Angelinę.

- Ron! - zaatakowałam go następnego dnia przy kolacji. - Ron, musisz iść ze mną na Bal!
  - Czfo? - zapytał tworząc wokół siebie fontannę częściowo przeżutego kurczaka. - Dlaczego ja? - udałam, że nie słyszę wyrzutu w jego głosie.
- Bo albo ty albo Cormac, który zaprasza mnie od początku września na ten przeklęty Bal! Nie chcę z nim iść...
- To nie idź w ogóle! Miałaś się uczyć.
- Doszłam do wniosku, że to ostatnia taka okazja żeby zobaczyć nasz rocznik w całości.
- A co gdybym był zajęty? - odpowiedział po krótkim namyśle przeciągając samogłoski.
- Daj spokój! Wiem, że jesteś wolny!
- Owszem, jestem. Ale ty nie. Od wczoraj oficjalnie jesteś dziewczyną mojego brata. - ostanie słowa zdecydowanie nie były wyrazem zachwytu.
- Ron, proszę! Napiszę za ciebie wypracowanie z transmutacji!
- Pff... Jedno wypracowanie?
- Ale w całości!
- No dobra... I tak nie miałem z kim iść.
- Tak! - wykrzyknęłam i pocałowałam go w policzek. - A ty Harry? Z kim idziesz?
- Pytałem McGonagall czy mogę zaprosić Ginny. Dopiero skonsultują to na jakimś zebraniu, tak więc... czekam na odpowiedź. - uśmiechnął się, był pełen nadziei. W końcu, dlaczego mieliby zabronić zaprosić osobę z niższego rocznika?
- W takim razie trzymam kciuki. - poklepałam go delikatnie po ramieniu.
Cieszyłam się, że nadal mogłam mieć w Ronie przyjaciela. Spodziewałam się zawsze, że będzie mi bardziej wrogiem, kiedy już (albo "jeśli") miałoby dojść do czegoś między mną i Fredem. Jakby nie patrzeć coś między nami było przed dwoma laty, chociaż z Cormac'iem o wiele więcej przeżyłam miłosnych przygód niż z nim to jednak ten związek wydawał mi się być nieco bardziej wyjątkowy od tego z Cormac'iem. Niestety Panu C. nie przeszło jeszcze i nadal miał nadzieję, że do niego wrócę.

wtorek, 22 stycznia 2013

XIII

Rozdział z dedykacją dla Julii, za kochanie mojego bloga i ciągłe życzenie mi weny.

***

- Proszę, jedź ze mną. - błagał George już po raz setny w ciągu ostatnich piętnastu minut.
- Nie. - odpowiedziałem stanowczo.
- Obiecałem Lunie, że spotkamy się w Hogsmeade. Dlaczego jesteś taki uparty?! Wyrwij się wreszcie stąd! Cały czas leżysz w łóżku, albo wychodzisz na spacery, w dodatku sam. Przyda ci się trochę... różnorodności. - miał rację.
Moja depresja trwała już za długo. Chciałem zobaczyć się z Hermioną, ale najzwyczajniej w świecie się bałem. Wolałem uniknąć jej spojrzenia pełnego litości. Chociaż była też możliwość, że spojrzy w stylu "dobrze ci tak, gnojku". Zasłużyłem sobie.
- Przestań użalać się nad sobą i rusz ten cholerny tyłek z domu. Dla mnie... - spojrzał na mnie spode łba.
- No dobra. Jestem ci to winien. Przekonałeś mnie tymi oczyskami.
- Tak!
- To kiedy mamy tam być?
- Za chwilę. - wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Co?! Jak to?
- Mówię ci o tym od tygodnia... Ech, nieważne. Ubieraj się.

Czekaliśmy pod Herbaciarnią Madame Puddifoot. Z daleka zobaczyłem tłumek naszych następców - uczniów Hogwartu. Luna, w turkusowym płaszczyku owinięta bardzo długim różowym szalem, który ciągnęła po ziemi, dotarła do nas w podskokach. Jakby była elfem.
- Witaj, Fred. Bardzo miło mi cię widzieć. - spojrzałem znacząco na Georga. Mogłem się wcześniej domyślić, że jej wypapla. - Witaj, George. - stanęła na palcach i cmoknęła go nieśmiało w policzek co on odwzajemnił ściskając delikatnie jej ramię.
Początkujący - pomyślałem przewracając oczami. A potem ją ujrzałem.
Mój głupi młodszy brat próbował wrzucić jej garść śniegu za koszulę. O krok za nimi szli Harry i Ginny trzymając się za ręce. Ten widok mnie nieco zmylił. Ginny od zawsze wzdychała do Draco. Najwyraźniej dała sobie spokój.
- Co wy tu robicie? - spytał Ron nieco zawiedziony. W jego głosie można było usłyszeć nutkę obrzydzenia. George oddalał się właśnie z blondynką w stronę wejścia.
- Również miło cię widzieć, Ron. - mruknąłem i zgarbiony, z rękami w kieszeniach starej kurtki zwróciłem się do Hermiony.
Jej puszyste włosy buntowały się przeciwko wełnianej czapce z pomponem i sterczały na boki unosząc ją do góry. Różowe policzki i nos odbijały się na tle reszty bladej cery. Usta nieco posiniałe nadal kusiły swym kształtem, a nawet były bardziej wydęte z zimna. Przestępowała z nogi na nogę starając się wtulić nos i buzię w gruby szał koloru bordo. Krótki czarny płaszczyk, pomimo swojej grubości i warstw, ukazywał jej kobiece wcięcie w talii.
Spojrzałem znacząco na Harry'ego, Ginny i Rona. Posłusznie oddalili się w stronę Miodowego Królestwa.
- Chyba jestem ci coś winien... Wejdziemy czy wolisz marznąć? - bez słowa pchnęła masywne, drewniane drzwi i zniknęła we wnętrzu lokalu.
W środku było ciepło, z kominka bił przyjemny żar. W powietrzu unosił się zapach palonego drewna i setki nieznanych mi woni herbaty. Na samym środku, niczym filar, stała przepiękna jodła ubrana w filiżanki i łyżeczki różnych wielkości. Pod sufitem wisiały świąteczne ozdoby. W tle gwaru słychać było melodie wygrywane na dzwonkach i trąbce płynące zewsząd i znikąd.
Dziewczyna zdjęła kurtkę i czapkę. Starannie upchnęła ją w rękawie i rzuciła na krzesło znajdujące się pod oknem przy stoliku w najbardziej oddalonym kącie sali. Nie robiła tego ostentacyjnie. Uważała na każdy swój ruch. Poczekałem aż usiądzie i wtedy ja zająłem miejsce.
- Przepraszam. - zacząłem po niezręcznej chwili ciszy. - Zachowałem się wtedy, w wakacje, jak skończony dupek. Pewnie myślisz, że mam za swoje i należało mi się, to prawda...
- Nikt nie zasługuje na to, co ona ci zrobiła. - szepnęła. - Myślę, że nikt się tego nie spodziewał. Na pewno nie ja. Rozmawiałam z nią kilka razy i wiedziałam, że cię k... - urwała kiedy spojrzała mi w oczy. Nie lubiłem tego tematu. Chociaż "nie lubiłem" to zdecydowanie zbyt łagodne określenie tego co czułem. Uciekła spojrzeniem na swoje dłonie.
- Ja... - wychrypiałem. - Po prostu pomyślałem sobie, że skoro są święta, to może... Wybaczysz mi? Nie wiem jak cię przepraszać. Zachowałem się jak kretyn. Ale zadałem ci... - szukałem odpowiedniego określenia. - kurewsko dużo bólu. Ale ja... Nie wiedziałem co czuję. Do. Ciebie.
Milczała. Szkliste spojrzenie wlepiała w jakiś punkt za mną. Nerwowo pocierała dłonie. Patrzyłem w jej oczy tak długo aż nie spojrzała na mnie.
- Teraz już wiesz? - szepnęła niemal bezgłośnie.
- Teraz wiem, że nie zasługuję nawet na twoją przyjaźń. Po prostu proszę o wybaczenie. Tylko tyle.
- Czy teraz wiesz, co do mnie czujesz? - powtórzyła pytanie głośniej. Głos jej się załamywał jakby miała w każdej chwili wybuchnąć płaczem. Tym razem patrzyła na moje palce splecione na stole oczekując nadchodzącej fali bólu i rozczarowania.
- Nigdy nie dopuszczę żebyś znowu przeze mnie cierpiała. Nigdy. - chwyciłem niepewnie jej dłoń po czym lekko ją ścisnąłem. Jedna łezka popłynęła jej po policzku. Machinalnie starłem ją kciukiem wolnej dłoni. - To już nie będzie potrzebne.
Wlepiała we mnie nieruchomo spojrzenie. Nie umiałem odgadnąć o czym myśli, co czuje, czy jest wściekła, czy nie. Twarz miała zupełnie bez wyrazu.
- Wybaczam ci, Fredzie Weasley. - cały czas szepcząc powiedziała: - Ale nadal nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
- Wiem. Wiem, co czuję...
- To dobrze. - ucięła krótko.
Delikatnie ścisnęła moją dłoń. W mgnieniu oka narzuciła na siebie kurtkę i wybiegła na mróz.

XII


(Bon Iver - "Creature Fear" -- polecam sobie włączyć :)

Dwunastego grudnia w szybę okna mojego dormitorium, które dzieliłam z Lavender i Parvati, zaskrobała bardzo mi znajoma stara sowa. Był to Errol. Wygramoliłam się z łóżka. Po drugiej stornie widziałam tylko jednolitą biel. Błonia tonęły w śniegu. Przeraźliwie zimnym i mokrym.
Odebrałam niedbale zapakowany list. Poznałam męskie pismo. Moje serce podskoczyło do gardła, a w żołądku coś się poruszyło. Rozerwałam szybko kopertę. 

"Hermiono,
obiecałem Fredowi, że Wam, a w szczególności Tobie, o tym nie powiem, ale jest w okropnym stanie. Pewnie słyszałaś od naszej siostry co stało się dwa miesiące temu. 
Już ze mną nie rozmawia, czasem słyszę jak coś jęczy do siebie, że powinien był to skończyć od razu, kiedy Cię zauważył.  Naprawdę nie powinienem przekazywać Ci tych wiadomości, dlatego, proszę zachowaj to tylko dla siebie.
Proszę przyjedźcie na Święta do Nory, bo ja już sam nie daję rady.
                              George.
P.S. Pozdrów ode mnie Lunę... albo nie."

Sięgnęłam do szuflady małego biurka i wyjęłam pergamin oraz pióro. Tak naprawdę się nie cieszyłam z tych wiadomości. Byłam raczej zła. Czy on myślał, że ja polecę jak na skrzydłach i wpadnę mu w ramiona? Starałam się odpisać dość formalnie:

"Drogi George'u,
tegoroczne święta planowaliśmy spędzić w zamku. Nie sadzę by cokolwiek miało wpłynąć na zmianę naszych planów. 
                                                          Przepraszam, Hermiona."


Pomimo rozdzierającego bólu w moim sercu przekazałam ptakowi wiadomość, pogłaskałam po łebku i pożegnałam wzrokiem. Zastanawiało mnie dlaczego nie mógł się sam odezwać. 

- Ostatni raz do Hogsmeade przed świętami! - krzyknął Ron w sobotę rano wbiegając do pokoju wspólnego. Mimowolnie jęknęłam. Lubiłam święta, ale nienawidziłam kupować prezentów. Zawsze trzeba było się wysilać i wymyślać coś kreatywnego.
- Nie ekscytuj się tak, Ronald. Po świętach czeka nas ostra nauka do owutemów. - spróbowałam opanować jego entuzjazm. Opadł bezsilnie na kanapę i zarył twarzą w siedzenie.
- Potrafisz ugasić ostatni płomień entuzjazmu w tej szkole. - powiedział w poduszkę, na której siedziało zdecydowanie zbyt wiele istnień by mogła dotykać czyjejś twarzy. - Jeszcze czeka nas w styczniu Bal Siódmoklasistów. - czyli dosłownie to samo, co mugolska studniówka.
- I co w związku z tym?
- Ciekawy jestem czy w ogóle pójdziesz. W końcu to pięć miesięcy do owutemów! Nie można zaniedbać ich nawet na jeden wieczór!
Świetnie szło mu udawanie mnie. Rzeczywiście uważałam, że nie powinniśmy, a przynajmniej ja, zaniedbywać teraz nauki. Tak na prawdę to była dla mnie ucieczka od nieprzyjemnych myśli związanych z Fredem i ostatnimi listami od Georga. Bałam się co może sobie zrobić.

niedziela, 20 stycznia 2013

XI


*** trzy miesiące później ***

Cały ten czas biłem się z myślami. Miałem ogromne wyrzuty sumienia w stosunku do Hermiony. Praca w sklepie i rozmowy z Georgem okazywały się nie być wystarczające by odwrócić moją uwagę od uciekania do innego świata. Zamierzałem do niej napisać i ją przeprosić. W końcu zbliżały się święta, a to była dobra okazja na naprawienie błędów.
Mój związek z Angeliną dobiegł końca tuż przed powrotem z Egiptu. Ostatniej nocy zabalowaliśmy. Zrobiliśmy ognisko na niedostępnej plaży, którą, na wszelki wypadek, zabezpieczyliśmy przed mugolami. Kilka butelek Ognistej i dwie zgrzewki piwa kremowego okazały się być zbyt dużą ilością alkoholu jak na pięć osób. Ja sam nie zamierzałem się upijać, chciałem myśleć trzeźwo i mieć w miarę pod kontrolą resztę towarzystwa, które, niestety, miało skłonności do szybkiego i nieostrożnego spożywania alkoholu. Po dwóch godzinach z Katie było źle, tylko ja byłem w stanie jej pomóc, więc odciągnąłem ją od reszty i starałem się doprowadzić do porządku. Biedna Katie, musiała wypić na pusty żołądek. Zaprowadziłem ją do naszego małego domku z oszklonymi całymi ścianami od strony Morza Śródziemnego, pomogłem umyć buzię i położyłem na kanapie przykrywając cienką narzutą z oparcia. Na stoliku postawiłem jej dzban z wodą i dużą szklankę oraz chusteczki.
Wyszedłem na taras. W moją stronę szła roześmiana Alicja bełkocząc coś przypominającego: "Ciiiii... On nie może... Nic ci nie powiem... Obiecałam Lee". Dostałem kopa i rzuciłem się pędem w stronę lekko przygaszonego ognia. Dookoła było zbyt ciemno żeby cokolwiek zobaczyć. Wyjąłem różdżkę i wypowiedziałem zaklęcie. Poszedłem za wyraźnymi śladami ich stóp, które urywały się przy długim pomoście. Potknąłem się uderzając małym palcem u stopy w namokłe, ale wciąż twarde drewno. To cud, że nie upuściłem różdżki. Zacisnąłem zęby, podniosłem się i biegłem dalej. Zmniejszyłem światło. Tuż przy samym końcu ujrzałem to, czego tak bardzo się obawiałem.
Lee leżał na mojej dziewczynie. Zrobiło mi się niedobrze. Przybliżyłem się o krok. Jej kremowa koszula z krótkim rękawem pierwotnie wpuszczona w szorty już się w nich nie znajdowała. Była całkowicie rozpięta. Angelinie zdawało się to wszystko podobać, nie protestowała, wręcz sama brnęła dalej. Kiedy on sięgnął do jej rozporka ocknąłem się.
- Drętwota! - wykrzyczałem celując w niego. Siła z czerwonego światła sprawiła, że jego ciało uniosło się i wpadło do wody. Dziewczyna usiadła zakrywając się niezdarnie. Stałem jak wryty i patrzyłem jej w oczy. Czekałem aż zareaguje, tak bardzo chciałem zobaczyć reakcję, że sam przestałem mrugać. Oczy zaczęły piec i poczułem jak łza ścieka mi po prawym policzku. Wreszcie odwróciła się w stronę wody i krzyknęła jego imię. Wydawało mi się jakby te chwile trwały wieczność. W rzeczywistości tak nie było. Oczy wcale nie piekły mnie od nie-mrugania.
Odwróciłem się i aportowałem w domu, tuż przy moim jedynym najlepszym przyjacielu.
***
Fred aportował się w naszym wspólnym pokoju. Stał na środku i nie wiedział co ze sobą począć. Spojrzał na mnie. Był bardzo skołowany. Sam nie wiedziałem co chodziło mu po głowie. Wyglądał jakby po raz pierwszy znalazł się w tym pomieszczeniu.
- Co się stało? - spytałem po chwili. Nie odpowiedział. Patrzył martwo w powietrze ponad moją głową. - Fred? - zaczynałem przewidywać najgorsze scenariusze. Myślałem, że ktoś nie żyje. - Fred! - podszedłem do niego i potrząsnąłem chwytając za ramiona. Zajrzał głęboko w moje oczy i wtedy zauważyłem. Były szkliste.
Fred był na granicy płaczu. Nigdy nie widziałem go w takim nastroju, nigdy nie był bliski łez. Zwykle starał się odreagowywać. Robił jakieś losowe głupie rzeczy i negatywne emocje spełzały na drugi plan. Tym razem było inaczej. Stał w miejscu lekko przechylając się na boki i mocno wykrzywiał palce ze zdenerwowania. Kłykcie mu tak pobielały, że myślałem, że zaraz je połamie.
- Do cholery jasnej, Fred! - miałem dość tej napiętej sytuacji.
- Angelina. - szepnął łamiącym się głosem i otarł szybko, niezauważalną jeszcze, łzę wierzchem dłoni. Czekałem na dalsze wyjaśnienia, ale on dalej wgapiał się w jakiś bliżej nieokreślony punkt.
- Co Angelina? Wybacz mi, ale... zaraz dostanę kurwicy. Wyjaśnij mi, proszę, co się stało. - cisza. Straciłem panowanie nad sobą.
Trzepnąłem go w głowę. Reakcja była natychmiastowa. Zrobił zdecydowany krok w moim kierunku, a staliśmy dość blisko siebie, i przedramieniem powalił mnie na podłogę. Okładał mnie pięściami bez opamiętania. Czułem tylko okropny ból kości jarzmowych i skroni. Fred klęczał nade mną okrakiem. Spomiędzy rąk, którymi starałem się osłaniać twarz widziałem, że już nie hamował łez.
- Fred! Fred! Co ja ci zrobiłem?! - zadał ostateczny cios w nos. Uniosłem się i z całej siły, w miarę możliwości, odwdzięczyłem się tym samym. Upadł plecami na podłogę. - Wpadasz tutaj znienacka i wyglądasz jakby ktoś wymordował ci rodzinę, po czym bez słowa wyjaśnienia okładasz mnie pięściami!  CO JEST K****?!
- Ty zacząłeś. - wydukał trzymając się jednocześnie za nos. Z łokcia na spodnie skapywała mu krew. Poczułem ciepły płyn spływający po moim policzku. Odruchowo dotknąłem pulsującej kości policzkowej. To była krew. Sączyła się również z nosa, ale nie w takiej ilości co u Freda. Wyglądał jakby się ocknął.
- Wybacz, stary... - wymruczał. - Widocznie musiałem na kimś odreagować...
- A czy dowiem się wreszcie co musiałeś odreagować? - spojrzał na mnie niechętnie. W jego oczach widoczny był ból. Skrzywił się na myśl o tym, co miał mi za chwilę powiedzieć.

środa, 16 stycznia 2013

X

Ostatnie tygodnie wakacji chcieliśmy wykorzystać w pełni. Poza różnymi poprawkami dotyczącymi zakupu artykułów szkolnych i pracami w ogrodzie Weasley'ów regularnie odwiedzaliśmy ulicę Pokątną. Spędzaliśmy czas najczęściej w lodziarni Floriana Fortescue objadając się do granic możliwości.
Jednego razu spotkaliśmy Seamusa Finnigana, a w nasz ostatni dzień w mieście - Lunę Lovegood oraz Deana Thomasa z Nevillem Longbottomem.
Pobyt w Egipcie "naszej grupki" przedłużył się. Podobno cudownie się bawili, a skoro już nie chodzą do szkoły nie muszą stawiać się pierwszego września na peronie dziewięć i trzy czwarte przed godziną jedenastą.
Jak to w rodzinie Weasley'ów, zawsze było dużo zamieszania przy dotarciu na peron. Tym razem zajęliśmy się tym sami, udało nam się namówić rodziców rudej gromadki żeby zostali w domu i przynajmniej trochę starali się nie martwić. Ron zaoferował się żeby wysłać Świstoświnkę z pociagu, ale dla bezpieczeństwa pani Weasley poprosiła Harry'ego żeby wysłał Hedwigę. Ron naburmuszył się, ale nie na długo. Za bardzo rozpierała go radość.
Patrząc na wszystkich pierwszorocznych widziałam siebie sprzed siedmiu lat. Przejęte, zagubione dzieciaki, które nie mają pojęcia co ich jeszcze czeka.
Na mnie już nie robiło to zbyt wielkiego wrażenia. Dotarło do mnie, że ostatni raz zmierzam tym ekspresem w kierunku Hogwartu. W tym roku czekają nas owutemy, dlatego zamierzałam zacząć się uczyć już od samego początku.
Wraz z Harrym i Ronem wsiedliśmy do pustego przedziału na końcu pociągu. Rzuciłam torbę z książkami w kąt kanapy pod oknem i rozłożyłam się naprzeciwko chłopców. Ta podróż zapowiadała się być najdłuższą ze wszystkich.

Zbliżaliśmy się do Hogwartu. Chociaż nie wszyscy byli już o tym poinformowani, coraz więcej osób przewijało się przez korytarz obok naszego przedziału z czarnymi zawiniątkami pod pachami by dotrzeć do łazienki znajdującej się tuż za nim. I ja postąpiłam tak samo.
Gdzieś w głębi duszy czułam, że ten rok będzie gorszy od poprzedniego. Miał to być drugi rok bez Freda w szkole, widzianego pomiędzy lekcjami, podczas posiłków przy stole Gryfonów, no i w pokoju wspólnym.
Spomiędzy kartek "Standardowej Księgi Zaklęć: poziom VII" wyciagnęłam malutką fotografię. Znajdowali się na niej Ron i Fred, starszy machał radośnie w stronę George'a robiącego zdjęcie, a drugi okropnie się krzywił będąc pod wpływem działania gigantojęzycznej toffi. Zakryłam tą brzydszą część zdjęcia dłonią i wpatrzyłam się w Freda nieustająco uśmiechającego się do mnie.
- Co tam masz? - Harry uniósł się żeby zajrzeć mi za książkę. Odruchowo przyłożyłam ją do piersi.
- Eee, księgę zaklęć... - wymamrotałam i zaczerwieniłam się. Spojrzałam nerwowo w stronę Rona, na szczęście ten smacznie spał opierając się buzią o ściankę przedziału.
- To widzę, ale co masz w środku? Wpatrujesz się już dobre pół godziny w jeden punkt, nie przewracasz stron i co chwila gładzisz kartkę palcem...
- Nie możliwe. - spojrzałam na niego zdecydowanie, ale widocznie nie przekonało go to. Splótł ręce na piersi i patrzył na mnie w ogóle nie mrugając oczami. Zamknęłam książkę i odłożyłam ją na siedzenie obok torby.
Nawet nie zdążyłam ponownie spojrzeć na ciemnowłosego chłopaka, a książka jedynie mignęła mi przed oczami. Rudzielec bez problemu otworzył ją na stronie z zakładką, gdzie tkwiła fotografia. Zdołałam tylko cicho pisnąć "Nie!" na znak protestu, który nie został odebrany przez drugą stronę. Wyjął tekturkę wielkości połowy pocztówki, książkę rzucił przed siebie na kanapę obok mnie. Przez około dziesięć sekund przypatrywał się jej ze zmarszczonymi brwiami, po czym zaczął się śmiać bardzo wymuszonym śmiechem. Opowiedział historię związaną z tym zdjęciem, w którą nawet się nie wsłuchałam. Harry wyjął mu ją z dłoni i tylko na nią zerknął. Szybko mi ją oddał wiedząc jaka jest dla mnie cenna.

niedziela, 6 stycznia 2013

IX

- Fred? - Angelina wpadła do pokoju i stanęła z założonymi rękami w drzwiach. - Fred! Spójrz na mnie.
- CO? O co chodzi? - wykrzyczałem jej w twarz.
- Chyba ja powinnam spytać o co chodzi. - powinna, ale gdybym ja sam wiedział o co mi chodziło. Byłoby łatwiej.
- Po prostu... - zastanawiałem się ułamek sekundy co by wymyślić. - przestraszyłem się i uciekłem. To raczej normalna reakcja.
- Wystraszyłeś? - zachichotała i zbliżyła się do mnie. Objęła i pogłaskała po głowie. Wszystkie negatywne emocje odpłynęły wraz z dotykiem jej miękkiej delikatnej skóry na moim policzku.
Jak to ze mną było, że kiedy tylko coś powiedziałem kobiety miękły jak masło?
Z tych rozmyślań wyrwał mnie nagły pulsujący ból potylicy.
- Ludzie próbują tu spać! - to oczywiście był mój zaspany brat bliźniak, który rzucił we mnie pustą butelką po atramencie. Skąd on ją wziął?! - I nie liczcie na to, że się dam udobruchać tym, że ty jesteś praktycznie naga! - udał, że idzie spać dalej, ale po chwili otworzył jedno oko by jeszcze popatrzeć na Angelinę. - No dobra, może być. Ale jak zdejmiesz górę.
- Idiota! - krzyknęła i rzuciła się na niego z pięściami. Dobrze, że biła go tylko żartobliwie, bo wbrew pozorom, ma dziewczyna krzepę, a George w takim wypadku nie skończyłby dobrze.
- Też może być. Całkiem nieźle wygląda to z dołu. - ledwo mógł oddychać przez ciągły śmiech.
Angelina opadła z wycieńczenia obok niego na patchwork zrobiony przez naszą mamę. Przyglądałem się temu ze starej kanapy. Leżeli naprzeciwko siebie, ich stopy znajdowały się przy twarzy drugiego. George podstawił jej swoją pod nos. Szarpanina zaczęła się od nowa.
- To musiało się tak skończyć - mruknąłem pod nosem i już chciałem dołączyć do nich, kiedy usłyszałem szelest spod zagłówka kanapy.
Upewniłem się, że zajmują się sobą i lekko odchyliłem go w moją stronę. Znajdowały się tam listy zaadresowane do mojego brata. Nadane przez... LUNĘ LOVEGOOD!
- Geoooorge... Co to jest? - wertowałem kilkadziesiąt pergaminów starając się wyłapać jak najwięcej informacji. Zerwał się z miejsca i przyłożył z całej siły głową w łóżko znajdujące się nad nim, zaoszczędziłem więc trochę czasu. - Teraz już wiem dlaczego nie wybierasz się z nami... Namioty? George, ty jesteś niepoważny?
Angelina przyglądała się całej tej sytuacji z satysfakcjonującym uśmiechem. Brat rozmasował sobie głowę i już miał ruszyć na mnie, lecz ta przytrzymała go za rękę.
- Chcę wiedzieć wszystko! Luna jest taka słodka. Na pewno świetnie do siebie pasujecie. - Nigdy nie rozumiałem kobiet.
- Wszystko wam opowiem, tylko proszę, Fred, odłóż te listy. To jest korespondencja prywatna, do cholery!
- Dobra, dobra. - rzuciłem ostatni raz okiem na kartki wypełnione koślawym acz bardzo regularnym pismem dziewczyny.

sobota, 5 stycznia 2013

VIII

Uwiesiłam się na umywalce i pękłam. Rzewnie ryczałam. Kompletnie nie rozumiałam zachowania Freda, myślę, że nikt w tym domu go nie rozumiał. Może nie było w porządku, ale dostrzegał mnie, a kiedy tylko w polu widzenia pojawiała się Angelina, cały świat przestawał dla niego istnieć. Spojrzałam w lustro, wyglądałam paskudnie. Czerwona i spuchnięta. Otarłam łzy rękawem bluzy.
Ktoś zapukał do drzwi. Nie chciałam nikogo widzieć, więc nie odezwałam się przerywając ciszę jedynie pociąganiem nosa. Osoba weszła mimo to. Podniosłam wzrok i ujrzałam w lustrze Rona, stojącego za mną.
- Zachował się okropnie, co? - powiedział patrząc na mnie z politowaniem. - Ale są plusy: nie będziesz go musiała widzieć. Ani w domu, ani w szkole...
Nie wytrzymałam znowu, rzuciłam mu się na szyję i popłynęła kolejna fala łez. Osunęliśmy się na podłogę. Ron siedział, a moja głowa spoczywała mu na kolanach. Gładził mnie po plecach i co chwilę odgarniał moje niesforne włosy, które nieustannie spadały mi na twarz.
- Jak... ty... to... wytrzy... mujesz? - wydukałam pomiędzy spazmami szlochu.
- Po prostu wiem, że nie byłabyś ze mną dostatecznie szczęśliwa. Pewnie ja też bym do końca nie był, bo nie kochałabyś mnie tak mocno jak ja bym chciał. Wystarczająco zadowala mnie twoja przyjaźń. No i mogę cię pocieszać na podłodze w łazience. - usilnie próbował mnie rozśmieszyć.
Czułam się błogo mogąc leżeć na jego kolanach. Ogarnął mnie spokój i wszystkie moje nerwy odpłynęły.
- Wszyscy myślą, że nie zdajesz sobie sprawy z moich uczuć do niego. - powiedziałam, kiedy już się uspokoiłam.
- Trzeba być naprawdę ślepym, Hermiono. - zaśmiał się nerwowo. - Dobra, dosyć tego. Wstawaj, nie możesz spędzić całego życia na podłodze w łazience.
Ron pomógł mi wstać i doprowadzić do porządku. Zaprowadził mnie do swojego pokoju. Nieco się zdziwiłam kiedy odgarnął kołdrę na swoim łóżku i spojrzał zachęcająco, ale byłam zbyt wyczerpana, marzyłam tylko o tym żeby się położyć, obojętnie gdzie.
Wczołgałam się pod pościel i podkuliłam nogi jak najwyżej mogłam. Ron przykrył mnie po samą szyję i wyszedł z pokoju. W drzwiach minął go Harry z twarzą zupełnie bez wyrazu. Był zbyt poważny, chociaż zawsze bawiły mnie jego nieśmiałe uśmieszki w kierunku dziewczyn. A zwłaszcza tych, które mu się podobały.
Usiadł obok mnie i potarł moje ramię pocieszająco. Potrafił być taki kochany nawet bez słowa. Pochylił się nade mną i pocałował przeciągle w czoło. Ten sam nieśmiały Harry Potter. A potem jak gdyby nigdy nic zabrał się za układanie nowych książek w kufrze.
Wlepiłam wzrok tępo w pochyłą ścianę naprzeciw łóżka. Widniały na niej ruszające się plakaty Wiktora Kruma i narodowej reprezentacji quidditcha Bułgarii.
Do pokoju weszła pani Weasley z tacą pełną jedzenia, a zaraz za nią uśmiechnięty Ron. Niska, przysadzista kobieta o rudych, nieco wyblakłych już, włosach postawiła tacę na  brzozowym stoliku przy oknie i zwróciła się w moją stronę.
- Zjedzcie sobie obiad tutaj. Na dole atmosfera jest dosyć... nieprzyjemna. - podeszła bliżej mnie i ukucnęła przy łóżku. - Przepraszam, że tak wyszło. Myślałam, że mój syn jest wystarczająco silny i odważny.

Obudziłam się bladym świtem, słońce dopiero wschodziło. Poprzedniego dnia poszłam spać całkiem wcześnie, dlatego nie miałam problemu z ruszeniem się z łóżka. Przykryłam jak zwykle rozkopaną Ginny i podążyłam w kierunku kuchni.
Stosunkowo duże pomieszczenie zagracone było mnóstwem małych i większych przedmiotów, nie tylko kuchennych. Na całej ścianie naprzeciwko okna stał ogromny regał z książkami (w większości kucharskimi), mugolskimi przedmiotami należącymi do Artura Weasleya (takimi jak telefon) oraz kubkami różnych wielkości, kształtów i kolorów. Sięgnęłam po jeden z nich i przyrządziłam sobie gorącą czekoladę. Porwałam również pierwszą lepszą książkę, której tytuł okazał się brzmieć: "Tysiąc sposobów na podanie kurczaka" i usadowiłam się w fotelu stojącym tyłem do okna tak by słońce idealnie oświetlało mi kolana podsunięte pod brodę, o które oparłam książkę.
Lektura nie była zbyt porywająca, ale tej porze nie byłabym w stanie przeczytać niczego innego. Przyjemnie siedziało się w ciszy, tak ciężkiej do zastania w tym domu.
Niestety, zaledwie minęło pięć upojnych minut, a usłyszałam chichoty z hallu i dwie pary bosych stóp zbiegających po schodach. Byli to oczywiście Fred i Angelina trzymający się za małe palce. Na tę jedną noc zajęli pokój Percy'ego, oficjalnie zajęła go tylko Angelina, ale wszyscy wiedzieli jak to będzie wyglądać.
Dziewczyna miała na sobie majtki i wczorajszą brązową koszulkę Freda, która idealnie komponowała się z jej skórą. On tylko szarobure spodnie dresowe kusząc nagim torsem i pokrytymi piegami ramionami. Pod tym kątem dokładnie ich widziałam, ale oni nie mogli dostrzec mnie.
Wpadli do kuchni i robili masę rzeczy, które wyglądały nieco obrzydliwie. Podawali sobie jedzenie ustami albo oblizywali swoje palce nawzajem, dziewczyna bardzo przedłużała tę czynność, a on nie ukrywał swojego "entuzjazmu". Posadził ją na blacie namiętnie i długo całując. Napierał na nią tak, że musiała oprzeć się plecami o ścianę. Zdawała się wić z ekstazy.
Nie mogłam oderwać od nich wzroku chociaż tak bardzo nie chciałam na to patrzeć. Jego oczy nagle spotkały się z moimi.
- K**** mać ! - przeklął głośno i oboje odskoczyli od siebie jak oparzeni. Zachowywali się jak dzieci przyłapane na gorącym uczynku, do tego jedno z nich było bardzo przestraszone.
Kiedy Angelina odkryła, że to tylko ja nie przejęła się, za to Fred już nie dał się jej nawet dotknąć - pomimo jej usilnych prób. Odwrócił się na pięcie i czmychnął na górę przeskakując co drugi stopień.
- Wiesz może o co mu chodzi? Ostatnio dziwnie się zachowuje. - usiadła na kanapie naprzeciwko mnie. - Przyznam się, że z początku myślałam, że chce ze mną zerwać. Nie odzywał się tak długo, ale Ginny wyjaśniła mi na Pokątnej co było przyczyną braku odzewu z jego strony. A po wczorajszej nocy domyślam, że raczej nie zamierza tego robić.
- Pewnie dał ci popalić... - mruknęłam, na co dziewczyna zareagowała śmiechem.
- Nie, no co ty! Fred jest taki kochany i ostrożny przede wszystkim. Zupełnie jakby przemyśliwał każdy swój ruch... Nie mam pojęcia co ja bym bez niego zrobiła. - oparła po chwili zamyślenia.
- Bardzo go kochasz, prawda?
- Nie masz pojęcia jak bardzo.
- Myślę, że mam... Chociaż nigdy nie doświadczyłam takiego uczucia. - skłamałam. Nie chciałam nawet postawić się w jej sytuacji.
- A jak tam z Ronem? - widać było po niej, że lubi ploteczki, bardzo się ożywiła.
- Jak ma być? Przyjaźń... chyba wystarczy.
- Fred mówił, że może być coś na rzeczy. - uśmiechała irytująco.
- O? Co ci jeszcze powiedział? - powoli zaczynało się we mnie gotować. Co on sobie myślał?
- Chyba nic więcej... Co ci się stało wczoraj? Jak wybiegłaś do łazienki.
- Wczoraj... A, tak. Okropnie ugryzłam się w język. Straszny ból, dlatego uważaj jak jesz... A zwłaszcza jak jesz w taki sposób jak przed kilkoma minutami. - obie się zaśmiałyśmy. Niestety, tylko ona szczerze.
-Pójdę już zobaczyć co u niego. Jeszcze musimy go spakować, a potem deportować się do mnie. Trzymam za was kciuki! - rzuciła na odchodnym.
To zabrzmiało tak dwuznacznie. Zupełnie jakby trzymała kciuki za mnie i Freda, a nie Rona. Gdyby tylko wiedziała...
Zrobiło mi się żal nie jej, ale samej siebie. Ponieważ to ona go miała, a to ja byłam w nim zakochana na zabój. Ona miała większą władzę i szanse niż ja. Poza tym była ode mnie o wiele ładniejsza: ciemna skóra, wysportowana, duze piersi jak na jej figurę, zdrowe włosy, które da się ułożyć! Jak mogłam się z nią mierzyć?
Akurat kończyłam czytać przepis na kurczaka z orzechami i miodem, a do kuchni weszła pani Weasley prosząc pomoc przy robieniu śniadania. Pożegnalnego. Ale tego nie musiała dopowiadać.